Wstępniak

Witam na blogu poświęconym serii Akademii Wampirów autorstwa Richelle Mead. Będę tutaj publikować moje teksty oparte twórczości pani Mead.
Pierwszą serią jest Punkt widzenia Dymitra. Opiszę znane zksiążek wydarzenia oczami Rosjanina. Będą to luźne fragmenty, szczególnych zdarzeń.


wtorek, 4 września 2012

Pocałunek cienia rozdział 5

Dla Poem i Ew,
za doping i zachęcanie do pisania.

            - To nieprawda. Od chwili powrotu do Akademii posłusznie stosowałam się do zaleceń Kirowej. Uczestniczyłam w treningach i zajęciach. W rzeczywistości opuściłam kilka lekcji, ale nieumyślnie. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Nie miałam powodu mścić się w tak idiotyczny sposób! Co, by mi z tego przyszło? Sta… Strażnik Alto nie zrobiłby krzywdy Christianowi, więc nie mogłam liczyć na to, że chłopak dostanie za swoje. Po co miałabym ryzykować udział w tym przesłuchaniu, które może się zakończyć zakazem udziału w ćwiczeniach polowych? - Rose tłumaczyła się uparcie przed stawianymi jej zarzutami.
          - Właśnie tak się zakończyło - rzuciła Celeste obojętnym tonem.
          - Och. - wyszeptała, skuliła się w krześle, na którym siedziała. Jej chęć do walki wyraźnie spadła. Na sali zapadła cisza, którą musiałem przerwać jako jej mentor i jedyne wsparcie w tym pokoju.
          - Ona mówi do rzeczy - powiedziałem. - Gdyby chciała się zemścić albo zaprotestować, wybrałaby inny sposób. -broniłem jej, a zarazem siebie. Doskonale wiedziałem, że Rose potrafi walczyć, udowodniła, to nie raz, czy dwa, ale jej brak reakcji dzisiejszego dnia i krzyczenie na Albertę dały mi do myślenia. Coś ukrywała i na pewno nie powie prawdy przed komisją. Będę musiał porozmawiać z nią na osobności i dowiedzieć, co się naprawdę tam wydarzyło. O, ile wcześniej jej nie wyleją, a mnie nie udzielą reprymendy za skandaliczne wyszkolenie Hathaway.
          - Po tym przedstawieniu, jakie odegrała dzisiejszego ranka…- wtrąciła się Celest. Podszedłem bliżej Rose i stanąłem za jej krzesłem, aby pokazać jej i wszystkim zebranym w tym pokoju, że ją wspieram i poniosę karę razem z nią. Znowu. Tak jak rok temu, po przywiezieniu jej i Lissy z powrotem do Akademii. Musiałem ją wybronić, lecz teraz jako kary nie mogłem zaproponować trenowania jej. Na szczęście jestem dobrym mówcą, jeśli Rose nie wyskoczy z niestosownym tekstem mam szansę wyciągnąć nas z tego bagna. Szkoła bez niej byłaby pusta, a ja czułbym się bardzo samotny.
          - Jestem pewien, że to zbieg okoliczności - kontynuowałem. - Może wygląda to podejrzanie, ale nie macie dowodów. W tej sytuacji pozbawienie jej możliwości udziału w ćwiczeniach, a tym samym ukończenia szkoły, jest zbyt surową karą.
          Członkowie komisji rozważali moje słowa. Wzrok Rose skupił się na Albercie, wiedziała, że to ona ma decydujący głos w tej sprawie. Ma szczęście, że Alberta jej sprzyjała . Podczas moich rozmów z Pietrową wielokrotnie poruszaliśmy wątek Rose. Strażniczka zawsze chwaliła mnie i moje metody zapanowania nad tą wybuchowa dziewczyną. Widziała postęp i zmianę w zachowaniu Hathaway i moim. Cieszyła się, że w końcu z kimś złapałem nić porozumienia. Gdyby Alberta wiedziała, że ciągle rozpamiętuję noc podczas, której widziałem Rose nagą pod sobą i podświadomie chętnie powtórzyłby te zdarzenia, wygoniłaby mnie ze szkoły. Jednak wracając do sprawy karnej Rosemarie to Emila, Celeste nachyliły się do Alberty i zaczęły omawiać sytuację. W końcu strażniczka z rezygnacją skinęła głową.
          - Panno Hathaway, czy chciałaby pani coś powiedzieć, zanim ogłosimy decyzję?
Milczała dłuższą chwilę, znając ją w myślach przeklinała wszystkich swoim niewyparzonym językiem lub analizowała swoje prawdziwe powody, przez które nie zareagowała na atak na Christiana.
          - Nie, strażniczko Pietrowa - odparła pokornie. - Nie mam nic do powiedzenia.
Zuch dziewczyna, moje wykłady o spokoju ducha, potulności nie poszył na marne. Rose, choć raz posłuchała moich rad i nie darła gęby na wszystkich. Moje ego zostało podbudowane jak nic. Brawo Roza.
          - Dobrze - powiedziała Alberta ze znużeniem. - Proszę zatem wysłuchać naszej decyzji. Miała pani szczęście, że strażnik Bielikow wstawił się za panią. W przeciwnym razie spotkałaby panią surowsza kara. Postanowiliśmy dać pani drugą szansę i zezwolić na kontynuowanie ćwiczeń. Proszę, to traktować jako okres próbny. Oczywiście, nadal pozostanie pani opiekunką Christiana Ozery.
          Po raz kolejny cię uratowałem, co za ulga. Bez twojego wybuchowego temperamentu na treningach byłoby nudno. Kiedyś ci przypomnę, że moje wykłady zen są wartościowe.
          - W porządku - odparła. - Dziękuję.
          - Jeszcze jedno - ciągnęła Alberta. - Naruszyła pani zasady, więc jedyny wolny dzień w tym tygodniu poświęci pani pracy społecznej.
          Znowu zerwała się z krzesła, na wieść o dodatkowej karze i moja duma z jej spokoju i moich zdolności mentorskich uleciała. Cholerna dziewucha w gorącej wodzie kąpana.
          - Co takiego?- krzyknęła na Albertę, a ja sam powstrzymywałem siebie, aby nie skrzyczeć jej. Zamiast tego z opanowaniem zacisnąłem dłoń na jej nadgarstku i starałem zapanować się nad jej gniewem.
          - Siadaj – mruknąłem jej do ucha i dyskretnie zaciągnąłem się jej zapachem. - Bierz, co dają.
          - Jeśli, to stanowi problem, możemy przedłużyć pracę społeczną na następny tydzień - wtrąciła Celeste. - Może nawet do końca ćwiczeń.
Usiadła, kręcąc głową.
          - Przepraszam. Dziękuję. - odpowiedziała i zadumała się nad swoim losem. Siedziała pochylona, włosy spływały na jej twarz odcinając mi do niej dostęp. Zostaliśmy sami, poprosiłem Albertę, aby przed ponownym przystąpieniem przez Rose do zadania mogliśmy chwilę porozmawiać jak uczeń z mentorem. W rzeczywistości chciałem pomówić jak równy z równym, ale o tym miała wiedzieć tylko Hathaway. Ruszyłem stronę stolika, by zaserwować nam jakiś napój.
          - Napijesz się gorącej czekolady? - zapytałem i przelotnie spojrzałem na nią. Na jej twarzy malowało zdziwienie, zachichotałem na ten widok, lecz nie pozwoliłem jej tego dostrzec.
          - Chętnie.- Wsypałem zawartość czterech torebek sproszkowanej czekolady do styropianowych kubków i zalałem wrzątkiem.
          - Podwójna porcja gwarantuje dobry smak – powiedziałem z tonem znawcy.
          Podałem jej kubek i drewniany patyczek do mieszania, a potem ruszyłem w stronę bocznych drzwi. Wiedziałem, że Rose podąży za mną.
          - Dokąd… Och.- zaniemówiła, gdy znalazła się na niewielkiej oszklonej werandzie zastawionej stolikami. Szerokie drzwi prowadziły z ganku na niewielki dziedziniec, szczelnie odgrodzony od reszty świata budynkiem straży. Po jej minie wiedziałem, że widok się jej spodobał.
          Otwartą dłonią starłem warstwę kurzu z krzesła. Skopiowała mój ruch i usiadła naprzeciwko mnie.
          To oczywiste, że teraz mało, kto korzystał z werandy. Było tu wprawdzie trochę cieplej niż na dworze, ale i tak kłęby pary buchały z ust przy każdym oddechu. Próbowała rozgrzać dłonie gorącym kubkiem. Natomiast ja wypiłem swoją porcję niemal jednym haustem. Milczeliśmy. Cisza się przedłużała.
          Rose obserwowała mnie, chciałem zrobić to samo, lecz mogłem ją speszyć swoim natarczywym wzrokiem. Cierpliwie czekałam, aż uspokoi się i rozluźni po dzisiejszych wydarzeniach. Cieszyłem się tą chwilą sam na sam z nią i niemym porozumieniem, które wypracowaliśmy. Westchnęła i upiła łyk czekolady.
          - Co tam się stało? - spytałem i spojrzałem w końcu na nią. - Przecież nie załamałaś się pod presją.
          - A jednak - mruknęła, wpatrując się w kubek. - Chyba, że wierzysz w rzekomą zemstę na Christianie.
          - Nie - odparłem. - Nie dałem temu wiary ani przez chwilę. Spodziewałem się, że nie będziesz zadowolona z przydziału, jednak nie wątpiłem, że wykonasz jak najlepiej swoje zadanie. Nie sądzę, by osobiste animozje mogły przeszkadzać ci w służbie.
          Podniosła głowę i znów nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach mogłem wyczytać, że coś ukrywała i wdzięczność, że nie prawię jej morałów.
          - Jasne. Byłam wściekła… Nadal jestem, choć już nie tak bardzo. Oczywiście zamierzałam chronić Christiana najlepiej, jak umiem. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu i właściwie zaczęłam go lubić. Jest dobrym partnerem dla Lissy, zależy mu na niej, wiec nie mam powodu żywić do niego urazy. Czasem się ścieramy, to wszystko… Dobrze nam się współpracowało, kiedy w centrum handlowym schwytały nas strzygi. Dziś rano przypomniałam sobie tamte chwile i sprzeciw wobec decyzji rady wydał mi się głupi.
          - Więc co się stało? - zapytałem ponownie. - Dlaczego nie zareagowałaś na atak Stana?
          Odwróciła wzrok, obracając kubek w zgrabnych dłoniach. Znowu zakopała się we własnych myślach i nic nie mówiła. Była zdenerwowana i zdeterminowana zarazem. Łatwo nie przyjdzie jej powiedzenie prawdy, lecz miałem nadzieję, że mi zaufa i będzie traktować, tak jak ja.
          Nie spuszczałem z niej wzroku, dając jej znać, że ciągle czekam na odpowiedź.
          - Nie wiem, co się stało. Miałam dobre intencje… po prostu zawaliłam sprawę.
          - Rose. Straszna z ciebie kłamczucha.- Spojrzała na mnie zdziwiona, że ją przejrzałem.
          - Wcale nie. Dawniej potrafiłam łgać w żywe oczy i wszyscy mi wierzyli.
          Uśmiechnąłem się lekko. Zbyt dobrze cię znam.
          - Nie wątpię. Ale mnie nie zwiedziesz. Po pierwsze, unikasz mojego wzroku. A po drugie…Nie wiem, jak to powiedzieć. Czuję, że kłamiesz.
          Wstała i podeszła do drzwi odwrócona od mnie plecami. Uciekała przede mną i prawdą, którą dusiła w sobie. Ten gest strasznie mnie zabolał. Chciałem, aby ufała mi bezgranicznie. Nie raz pokazałem jej, że może przyjść do mnie z każdym problemem, ale ona dziś odrzucała mnie.
          - Posłuchaj, doceniam twoją troskę o mnie… ale naprawdę nic mi nie jest. Po prostu poniosłam porażkę. Wstydzę się tego i jest mi przykro, że twoja praca nade mną poszła na marne. Postaram się poprawić. Następnym razem rozłożę Stana na łopatki.
          Wstałem i stanąłem za nią. Miałem ochotę przyciągnąć ją w zaborczym uścisku do siebie i szeptać jej do ucha, że wszystko będzie dobrze, że może na mnie liczyć. Lecz z wypracowanym przez lata opanowaniem położyłem dłoń na jej ramieniu.
          - Rose – zacząłem ostrożnie. - Nie wiem, dlaczego kłamiesz, lecz rozumiem, że masz ważny powód. Jeśli stało się coś złego, jeśli się boisz…
          Odwróciła się gwałtownie na moje słowa, a moja dłoń spoczęła na jej drugim ramieniu.
          - Nie boję się! - wykrzyknęła oburzona moimi przypuszczeniami. - Mam ważny powód i wierz mi, to co się stało ze Stanem, nie ma najmniejszego znaczenia. Naprawdę tak jest. To drobiazg, który urósł do rozmiarów problemu. Nie musisz się o mnie martwić ani nic dla mnie robić. Głupio mi, że pokpiłam sprawę, ale dam sobie radę. Zajmę się wszystkim. Potrafię zadbać o siebie. - zepewniała mnie.
          Świadomie lub nie odtrąciła moją pomoc, zabolało. Po chwili lekko zacisnąłem palce na jej ramieniu.
          - Nie musisz się z tym mierzyć sama - powiedziałem z żalem.
          Byłem jej mentorem, kimś na wzór przyjaciela, chciałem, aby mi zaufała i pozwoliła sobie pomóc, puki jest jeszcze uczennicą. Jak skończy szkołę wszystko się zmieni. Będę musiał przestać do niej czuć, to co czuję w tej chwili. Troskę, namiętność i coś czego nie potrafię zdefiniować. Czego nie mogłem zdefiniować. Moje prywatne uczucia nie mogą być ważniejsze od morojów. Oni są ważniejsi.
          - Tak mówisz… ale sam postępujesz inaczej. Nie zauważyłam, żebyś szukał pomocy, kiedy masz kłopoty. - wyrzuciła w twarz Rosa.
          - To co innego…
          - Przyznaj się, towarzyszu. - Ona i jej rosyjskie nazewnictwo oraz spostrzegawczość doprowadzą mnie do wybuchu kiedyś. Jednak przejrzała mnie jak nikt inny, cholerna małolata.
          - Nie nazywaj mnie tak.- warknąłem zirytowany jej bystrością.
          - Więc nie rób uników. - miała rację. Chcę traktować ją na równi sobie, ale gdy ona również tego żąda, odpycham ją. Ciągle chcę kontrolować sytuację, a jej na to nie pozwolić. Gdybyś była zwyczajną uczennicą Rose, nie pozwoliłbym sobie wypowiedzieć następujące słowa:
          - Rzeczywiście. Sam rozwiązuję swoje problemy. - odsunęła się, była zadowolona z faktu, że miała rację i wymusiła na mnie ją. Mój status mentora został podkopany.
          - Widzisz?
          - Masz wokół siebie wiele osób, które dobrze ci życzą, możesz im zaufać. Jesteś w innej sytuacji niż ja.
          Zamrugała i spojrzała na mnie zdziwiona.
          - Uważasz, że nikomu na tobie nie zależy?
          - Spotkałem w życiu wiele życzliwych osób… Niektóre stały się mi bliskie. Nie oznacza to jednak, że mogłem im ufać lub wyjawiać swoje tajemnice.
          - Ufasz mi? - spytała z miną zwiastującą kłopoty.
          - Tak - odparłem po krótkim wahaniu i już bałem się konsekwencji tego stwierdzenia.
          - Więc przestać się o mnie martwić.
          Cofnęła się jeszcze bardziej, moja dłoń straciła kontakt z jej ciałem. Wyszła z werandy i ostatni widok z jej udziałem, jaki zarejestrowałem, to obraz wyrzucanego kubka po czekoladzie. Zostałem jeszcze długo na werandzie i w samotności odtwarzałem naszą rozmowę, zastanawiając się dlaczego Rose, nie chce mi zaufać.
____

Trzeci fragment po pewnych kłopotach z wenem opublikowany. Kolejny opublikuję w październiku. 
Zmieniłam szablon na bardziej dymitrowy, jak wam się podoba?
Jeszcze jedna sprawa, jeśli chcecie być informowani o kolejnej notce wpiszcie pod tym postem namiary na siebie.