Miałam dodać coś w październiku, ale nie miałam czasu, weny, ani głowy do tego. Nie ukrywam, że ten projekt jest mniej ważny dla mnie i ostatnio nie czuję pociągu do AW. Nie piszę, że już nic tutaj nie wrzucę, informuję tylko, że nie wiem kiedy to nastąpi. Zaglądajcie tutaj, bo może coś się pojawi. Jeśli macie jakieś pytanie piszcie pod tym postem lub na gg 8612590.
Pozdrawiam ciepło
Wstępniak
Witam na blogu poświęconym serii Akademii Wampirów autorstwa Richelle Mead. Będę tutaj publikować moje teksty oparte twórczości pani Mead.
Pierwszą serią jest Punkt widzenia Dymitra. Opiszę znane zksiążek wydarzenia oczami Rosjanina. Będą to luźne fragmenty, szczególnych zdarzeń.
niedziela, 4 listopada 2012
wtorek, 4 września 2012
Pocałunek cienia rozdział 5
Dla Poem i Ew,
za doping i zachęcanie do pisania.
- To nieprawda. Od chwili powrotu do Akademii posłusznie stosowałam się do zaleceń Kirowej. Uczestniczyłam w treningach i zajęciach. W rzeczywistości opuściłam kilka lekcji, ale nieumyślnie. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Nie miałam powodu mścić się w tak idiotyczny sposób! Co, by mi z tego przyszło? Sta… Strażnik Alto nie zrobiłby krzywdy Christianowi, więc nie mogłam liczyć na to, że chłopak dostanie za swoje. Po co miałabym ryzykować udział w tym przesłuchaniu, które może się zakończyć zakazem udziału w ćwiczeniach polowych? - Rose tłumaczyła się uparcie przed stawianymi jej zarzutami.
za doping i zachęcanie do pisania.
- To nieprawda. Od chwili powrotu do Akademii posłusznie stosowałam się do zaleceń Kirowej. Uczestniczyłam w treningach i zajęciach. W rzeczywistości opuściłam kilka lekcji, ale nieumyślnie. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Nie miałam powodu mścić się w tak idiotyczny sposób! Co, by mi z tego przyszło? Sta… Strażnik Alto nie zrobiłby krzywdy Christianowi, więc nie mogłam liczyć na to, że chłopak dostanie za swoje. Po co miałabym ryzykować udział w tym przesłuchaniu, które może się zakończyć zakazem udziału w ćwiczeniach polowych? - Rose tłumaczyła się uparcie przed stawianymi jej zarzutami.
-
Właśnie tak się zakończyło -
rzuciła Celeste obojętnym tonem.
-
Och. - wyszeptała, skuliła się w krześle, na którym siedziała.
Jej chęć do walki wyraźnie spadła. Na sali zapadła cisza,
którą musiałem przerwać jako jej mentor i jedyne wsparcie
w tym pokoju.
-
Ona mówi do rzeczy - powiedziałem.
- Gdyby chciała się zemścić albo zaprotestować,
wybrałaby inny sposób.
-broniłem jej, a zarazem siebie. Doskonale wiedziałem, że Rose
potrafi walczyć, udowodniła, to nie raz, czy dwa, ale jej brak
reakcji dzisiejszego dnia i krzyczenie na Albertę dały mi do
myślenia. Coś ukrywała i na pewno nie powie prawdy przed komisją.
Będę musiał porozmawiać z nią na osobności i dowiedzieć, co
się naprawdę tam wydarzyło. O, ile wcześniej jej nie wyleją, a
mnie nie udzielą reprymendy za skandaliczne wyszkolenie Hathaway.
-
Po tym przedstawieniu, jakie odegrała dzisiejszego ranka…-
wtrąciła się Celest. Podszedłem bliżej Rose i stanąłem za jej
krzesłem, aby pokazać jej i wszystkim zebranym w tym pokoju, że ją
wspieram i poniosę karę razem z nią. Znowu. Tak jak rok temu, po
przywiezieniu jej i Lissy z powrotem do Akademii.
Musiałem ją wybronić, lecz teraz jako kary nie mogłem
zaproponować trenowania jej. Na szczęście jestem dobrym mówcą,
jeśli Rose nie wyskoczy z niestosownym tekstem mam szansę wyciągnąć
nas z tego bagna. Szkoła bez niej byłaby pusta, a ja czułbym się
bardzo samotny.
-
Jestem pewien, że to zbieg okoliczności -
kontynuowałem. -
Może wygląda to podejrzanie,
ale nie macie dowodów. W tej sytuacji pozbawienie jej
możliwości udziału w ćwiczeniach,
a tym samym ukończenia szkoły,
jest zbyt surową karą.
Członkowie
komisji rozważali moje słowa.
Wzrok Rose skupił się na Albercie, wiedziała, że to ona ma
decydujący głos w tej sprawie. Ma szczęście, że Alberta jej
sprzyjała . Podczas moich rozmów z Pietrową wielokrotnie
poruszaliśmy wątek Rose. Strażniczka zawsze chwaliła mnie i moje
metody zapanowania nad tą wybuchowa dziewczyną. Widziała postęp i
zmianę w zachowaniu Hathaway i moim. Cieszyła się, że w końcu z
kimś złapałem nić porozumienia. Gdyby Alberta wiedziała, że
ciągle rozpamiętuję noc podczas, której widziałem Rose nagą pod
sobą i podświadomie chętnie powtórzyłby te zdarzenia, wygoniłaby
mnie ze szkoły. Jednak wracając do sprawy karnej Rosemarie to
Emila, Celeste nachyliły
się do Alberty i zaczęły omawiać sytuację. W końcu
strażniczka z rezygnacją skinęła głową.
-
Panno Hathaway, czy chciałaby pani coś powiedzieć,
zanim ogłosimy decyzję?
Milczała
dłuższą chwilę, znając ją w myślach przeklinała wszystkich
swoim niewyparzonym językiem lub analizowała swoje prawdziwe
powody, przez które nie zareagowała na atak na Christiana.
-
Nie, strażniczko Pietrowa -
odparła pokornie. -
Nie mam nic do powiedzenia.
Zuch
dziewczyna, moje wykłady o spokoju ducha, potulności nie poszył na
marne. Rose, choć raz posłuchała moich rad i nie darła gęby na
wszystkich. Moje ego zostało podbudowane jak nic. Brawo Roza.
-
Dobrze - powiedziała Alberta ze znużeniem.
- Proszę zatem wysłuchać naszej decyzji.
Miała pani szczęście,
że strażnik Bielikow wstawił się za panią.
W przeciwnym razie spotkałaby panią surowsza kara.
Postanowiliśmy dać pani drugą szansę i zezwolić na
kontynuowanie ćwiczeń.
Proszę, to traktować jako okres próbny.
Oczywiście, nadal pozostanie pani opiekunką Christiana
Ozery.
Po
raz kolejny cię uratowałem, co za ulga. Bez twojego wybuchowego
temperamentu na treningach byłoby nudno. Kiedyś ci przypomnę, że
moje wykłady zen są wartościowe.
-
W porządku -
odparła. -
Dziękuję.
-
Jeszcze jedno - ciągnęła Alberta.
- Naruszyła pani zasady,
więc jedyny wolny dzień w tym tygodniu poświęci pani pracy
społecznej.
Znowu
zerwała się z krzesła, na wieść o dodatkowej karze i moja duma z
jej spokoju i moich zdolności mentorskich uleciała.
Cholerna dziewucha w gorącej wodzie kąpana.
-
Co takiego?- krzyknęła na Albertę, a ja sam powstrzymywałem
siebie, aby nie skrzyczeć jej. Zamiast tego z opanowaniem zacisnąłem
dłoń na jej nadgarstku i starałem zapanować się nad jej gniewem.
-
Siadaj – mruknąłem jej do ucha i dyskretnie zaciągnąłem
się jej zapachem. - Bierz,
co dają.
-
Jeśli, to stanowi problem,
możemy przedłużyć pracę społeczną na następny tydzień
- wtrąciła Celeste.
- Może nawet do końca ćwiczeń.
Usiadła,
kręcąc głową.
-
Przepraszam. Dziękuję.
- odpowiedziała i zadumała się nad swoim losem. Siedziała
pochylona, włosy spływały na jej twarz odcinając mi do niej
dostęp. Zostaliśmy sami, poprosiłem Albertę, aby przed ponownym
przystąpieniem przez Rose do zadania mogliśmy chwilę porozmawiać
jak uczeń z mentorem. W rzeczywistości chciałem pomówić jak
równy z równym, ale o tym miała wiedzieć tylko Hathaway. Ruszyłem
stronę stolika, by zaserwować nam jakiś napój.
-
Napijesz się gorącej czekolady? -
zapytałem i przelotnie spojrzałem na nią.
Na jej twarzy malowało zdziwienie, zachichotałem na ten widok, lecz
nie pozwoliłem jej tego dostrzec.
-
Chętnie.- Wsypałem
zawartość czterech torebek sproszkowanej czekolady do
styropianowych kubków i zalałem wrzątkiem.
-
Podwójna porcja gwarantuje dobry smak – powiedziałem z
tonem znawcy.
Podałem
jej kubek i drewniany patyczek do mieszania,
a potem ruszyłem w stronę bocznych drzwi.
Wiedziałem, że Rose podąży za mną.
-
Dokąd… Och.-
zaniemówiła, gdy znalazła się na niewielkiej oszklonej
werandzie zastawionej
stolikami. Szerokie drzwi prowadziły z ganku na niewielki
dziedziniec, szczelnie
odgrodzony od reszty świata budynkiem straży.
Po jej minie wiedziałem, że widok się jej spodobał.
Otwartą
dłonią starłem warstwę kurzu z krzesła.
Skopiowała mój ruch i usiadła naprzeciwko mnie.
To
oczywiste, że teraz mało, kto korzystał z werandy.
Było tu wprawdzie trochę cieplej niż na dworze,
ale i tak kłęby pary buchały z ust przy każdym oddechu.
Próbowała rozgrzać dłonie gorącym kubkiem.
Natomiast ja wypiłem swoją porcję niemal jednym haustem.
Milczeliśmy. Cisza
się przedłużała.
Rose
obserwowała mnie, chciałem zrobić to samo, lecz mogłem ją
speszyć swoim natarczywym wzrokiem. Cierpliwie czekałam, aż
uspokoi się i rozluźni po dzisiejszych wydarzeniach. Cieszyłem się
tą chwilą sam na sam z nią i niemym porozumieniem, które
wypracowaliśmy. Westchnęła i upiła łyk czekolady.
-
Co tam się stało? -
spytałem i spojrzałem w końcu na nią.
- Przecież nie załamałaś się pod presją.
-
A jednak - mruknęła,
wpatrując się w kubek.
- Chyba, że wierzysz w rzekomą zemstę na Christianie.
-
Nie - odparłem. -
Nie dałem temu wiary ani przez chwilę.
Spodziewałem się,
że nie będziesz zadowolona z przydziału,
jednak nie wątpiłem,
że wykonasz jak najlepiej swoje zadanie.
Nie sądzę, by
osobiste animozje mogły przeszkadzać ci w służbie.
Podniosła
głowę i znów nasze spojrzenia się spotkały.
W jej oczach mogłem wyczytać, że coś ukrywała i wdzięczność,
że nie prawię jej morałów.
-
Jasne. Byłam wściekła… Nadal jestem,
choć już nie tak bardzo.
Oczywiście zamierzałam chronić Christiana najlepiej,
jak umiem. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu i właściwie
zaczęłam go lubić. Jest
dobrym partnerem dla Lissy, zależy mu na niej,
wiec nie mam powodu żywić do niego urazy.
Czasem się ścieramy,
to wszystko… Dobrze nam się współpracowało,
kiedy w centrum handlowym schwytały nas strzygi.
Dziś rano przypomniałam sobie tamte chwile i sprzeciw wobec
decyzji rady wydał mi się głupi.
-
Więc co się stało? -
zapytałem ponownie. - Dlaczego nie zareagowałaś na atak
Stana?
Odwróciła
wzrok, obracając
kubek w zgrabnych dłoniach.
Znowu zakopała się we własnych myślach i nic nie mówiła. Była
zdenerwowana i zdeterminowana zarazem. Łatwo nie przyjdzie jej
powiedzenie prawdy, lecz miałem nadzieję, że mi zaufa i będzie
traktować, tak jak ja.
Nie
spuszczałem z niej wzroku, dając jej znać, że ciągle czekam na
odpowiedź.
-
Nie wiem, co się stało.
Miałam dobre intencje… po prostu zawaliłam sprawę.
-
Rose. Straszna z ciebie kłamczucha.-
Spojrzała na mnie zdziwiona, że ją przejrzałem.
-
Wcale nie. Dawniej potrafiłam łgać w żywe oczy i wszyscy
mi wierzyli.
Uśmiechnąłem
się lekko. Zbyt dobrze cię
znam.
-
Nie wątpię. Ale
mnie nie zwiedziesz. Po pierwsze, unikasz mojego wzroku. A po
drugie…Nie wiem,
jak to powiedzieć.
Czuję, że
kłamiesz.
Wstała
i podeszła do drzwi odwrócona
od mnie plecami. Uciekała przede mną i prawdą, którą dusiła w
sobie. Ten gest strasznie mnie zabolał. Chciałem, aby ufała mi
bezgranicznie. Nie raz pokazałem jej, że może przyjść do mnie z
każdym problemem, ale ona dziś odrzucała mnie.
-
Posłuchaj, doceniam
twoją troskę o mnie… ale naprawdę nic mi nie jest.
Po prostu poniosłam porażkę.
Wstydzę się tego i jest mi przykro,
że twoja praca nade mną poszła na marne.
Postaram się poprawić.
Następnym razem rozłożę Stana na łopatki.
Wstałem
i stanąłem za nią. Miałem ochotę przyciągnąć ją w zaborczym
uścisku do siebie i szeptać jej do ucha, że wszystko będzie
dobrze, że może na mnie liczyć. Lecz z wypracowanym przez lata
opanowaniem położyłem dłoń na jej ramieniu.
-
Rose – zacząłem ostrożnie.
- Nie wiem, dlaczego kłamiesz,
lecz rozumiem, że masz ważny powód.
Jeśli stało się coś złego,
jeśli się boisz…
Odwróciła
się gwałtownie na moje
słowa, a moja dłoń spoczęła na jej drugim ramieniu.
-
Nie boję się! -
wykrzyknęła oburzona moimi przypuszczeniami.
- Mam ważny powód i wierz mi,
to co się stało ze Stanem,
nie ma najmniejszego znaczenia. Naprawdę tak jest.
To drobiazg, który urósł do rozmiarów
problemu. Nie musisz się o mnie martwić ani nic dla mnie
robić. Głupio mi,
że pokpiłam sprawę,
ale dam sobie radę.
Zajmę się wszystkim.
Potrafię zadbać o siebie.
- zepewniała mnie.
Świadomie
lub nie odtrąciła moją pomoc, zabolało. Po chwili lekko
zacisnąłem palce na
jej ramieniu.
-
Nie musisz się z tym mierzyć sama -
powiedziałem z żalem.
Byłem
jej mentorem, kimś na wzór przyjaciela, chciałem, aby mi zaufała
i pozwoliła sobie pomóc, puki jest jeszcze uczennicą. Jak skończy
szkołę wszystko się zmieni. Będę musiał przestać do niej czuć,
to co czuję w tej chwili. Troskę, namiętność i coś czego nie
potrafię zdefiniować. Czego nie mogłem zdefiniować. Moje prywatne
uczucia nie mogą być ważniejsze od morojów. Oni są ważniejsi.
-
Tak mówisz… ale sam postępujesz inaczej.
Nie zauważyłam,
żebyś szukał pomocy,
kiedy masz kłopoty.
- wyrzuciła w twarz Rosa.
-
To co innego…
-
Przyznaj się,
towarzyszu. - Ona i jej rosyjskie nazewnictwo oraz spostrzegawczość
doprowadzą mnie do wybuchu kiedyś. Jednak przejrzała mnie jak nikt
inny, cholerna małolata.
-
Nie nazywaj mnie tak.- warknąłem zirytowany jej bystrością.
-
Więc nie rób uników.
- miała rację. Chcę traktować ją na równi sobie, ale gdy ona
również tego żąda, odpycham ją. Ciągle chcę kontrolować
sytuację, a jej na to nie pozwolić. Gdybyś była zwyczajną
uczennicą Rose, nie pozwoliłbym sobie wypowiedzieć następujące
słowa:
-
Rzeczywiście. Sam
rozwiązuję swoje problemy.
- odsunęła się, była zadowolona z faktu, że miała rację i
wymusiła na mnie ją. Mój status mentora został podkopany.
-
Widzisz?
-
Masz wokół siebie wiele osób,
które dobrze ci życzą,
możesz im zaufać.
Jesteś w innej sytuacji niż ja.
Zamrugała
i spojrzała na mnie zdziwiona.
-
Uważasz, że
nikomu na tobie nie zależy?
-
Spotkałem w życiu wiele życzliwych osób… Niektóre stały
się mi bliskie. Nie oznacza
to jednak, że mogłem im ufać lub wyjawiać swoje tajemnice.
-
Ufasz mi? - spytała z miną zwiastującą kłopoty.
-
Tak - odparłem po krótkim wahaniu i już bałem się
konsekwencji tego stwierdzenia.
-
Więc przestać się o mnie martwić.
Cofnęła
się jeszcze bardziej,
moja dłoń straciła kontakt z jej ciałem. Wyszła z werandy i
ostatni widok z jej udziałem, jaki zarejestrowałem, to obraz
wyrzucanego kubka po czekoladzie. Zostałem jeszcze długo na
werandzie i w samotności odtwarzałem naszą rozmowę, zastanawiając
się dlaczego Rose, nie chce mi zaufać.
____
Trzeci fragment po pewnych kłopotach z wenem opublikowany. Kolejny opublikuję w październiku.
Zmieniłam szablon na bardziej dymitrowy, jak wam się podoba?
Jeszcze jedna sprawa, jeśli chcecie być informowani o kolejnej notce wpiszcie pod tym postem namiary na siebie.
niedziela, 15 lipca 2012
W szponach mrozu - 17
W szponach mrozu
rozdział siedemnasty
Obserwowałem
jej poczynania podczas przyjęcia. Czuła się tutaj jak ryba w
wodzie. Rozmawiała z kilkoma mojorami, wypiła kilka drinków,
wszystkich raczyła uprzejmym uśmiechem i roztaczała wokół swoją
dampirzą aurę. Mogła wieść prym wśród mojorskich mężczyzn.
Wyglądała
pięknie, młodo. Inaczej niż na sali gimnastycznej. Obcisłe
sukienki powinny być zabronione, wyglądała tak samo pociągająco,
jak w noc, podczas której działał na nas urok pożądania.
Wypierane
wspomnienia wracają, zbyt często, w niedogodnych momentach.
Powinienem o tym zapomnieć.
Rose
też powinna zapomnieć.
Kręci
się wokół niej młody Iwaszkow. Nie lubię go. Ma złą opinię,
która powinna trzymać z dala od niego Rose. Ale nie, ona musi robić
wszystko po swojemu i flirtować z naczelny bawidamkiem na dworze.
Czasem
wydawało mi się, że zbywa go swoim złośliwym uosobieniem, lecz
on nie znikał po jej aluzjach. Może to robiła, albo nie. Chciałem,
aby tak było. Moja uczennica powinna mieć dobrą opinię. Za
niedługo skończy szkołę, zda egzaminy i będzie musiała chronić
Lissę. Zostanie strażniczką... To całkowicie zniesie nasz relacje
na grunt czysto zawodowy.
Z
moich niepoprawnych rozmyślań wyrwało mnie, pojawienie się
Janine. Strażniczka wyprowadziła zdziwioną Rosmerie z przyjęcia.
Szybko pożegnałem się z moimi rozmówcami i zniknąłem za
drzwiami. Nigdzie jej nie było.
Natchniony
przeczuciem pozwoliłem moim nogom mnie poprowadzić. Zaprowadziły
mnie na mały taras, na którym była ona.
Siedziała
na jakiejś skrzyni, gdy podchodziłem lekko obróciła głowę w
moją stronę. Ciągle była w samej sukience. Skrzypiący śnieg pod
moimi butami, przypominał mi o niskiej temperaturze. Zrzuciłem
płaszcz z ramion i opatuliłem nim Rose. Zająłem resztę wolnego
miejsca obok niej.
-
Musiałaś porządnie zmarznąć.
Nie
zareagowała w żaden sposób na moje słowa, ciągle patrzyła się
przed siebie. Musiało minąć kilka chwil nim wyszeptała.
-
Wyszło słońce.
Spojrzałem
w końcu na niebo. Było bezchmurne, słońce świeciło z pełną
mocą. Rzadko je widuję. Jestem dzieckiem nocy.
-
Fakt. Jednak jesteśmy w górach w środku zimy- odparłem.
Nie
odpowiedziała. Siedzieliśmy z milczeniu. Delikatny wiatr przerzucał
wokół nas śnieg. Ruszał jej włosami, które delikatnie łaskotały
moje ciało przez materiał koszuli.
-
Moje życie to jedna wielka porażka – powiedziała w końcu.
-
Nieprawda – odparłam natychmiast.
-
Wyszedłeś za mną z przyjęcia? - zapytała
-
Tak.
-
Nie zauważyłam cię na sali…
Prychnąłem
w myślach. Oczywiście, że mnie nie widziałaś. Chciałem być dla
ciebie niewidoczny. Poza tym byłaś tak zajęta Iwaszkowem, że
świat poza nim nie istniał dla ciebie. Wyrwałem się ze swoich
myśli i spojrzałem na nią. Przyglądała się mojemu strojowi
strażnika.
– Zatem
widziałeś akcję niezrównanej Janine, która mnie stamtąd
wywlokła, robiąc wielkie zamieszanie. - skończyła gorzko.
Na
jej twarzy wyrył się wstyd i rozczarowanie. Nie chciała, aby ten
wieczór się tak skończył. Chciała być zwykłą nastolatką i
bawić się na przyjęciu. Była taka młoda, a musiała tak szybko
dojrzeć. Za rok będzie odpowiedzialna za czyjeś życie.
-
Przesadzasz. Mało kto zauważył. Ja to widziałem, ponieważ cię
obserwowałem.
Zbytnio
nie ucieszyła się na moje słowa. Lecz jej spojrzenie lekko mnie
zawstydziło. Zostałem przyłapany na podglądaniu jej.
Przyglądałem
się jej jako dziewczynie, nie jako uczennicy. Wmawianie sobie, że
chciałem kontrolować jej przyzwoite zachowanie jest błędem.
Wodziłem za nią wzrokiem, bo to jedna z nielicznych okazji, by móc
ją obserwować poza salą gimnastyczną. Oglądanie Rose w pełnej
klasie jest ciekawym zajęciem. Lecz, jako jej nauczyciel nie
powinienem tego robić.
-
Matka twierdzi co innego – kontynuowała naszą rozmowę. –
Według niej zachowuję się jak ulicznica.
Streściła
mi treść ich rozmowy. Na samą myśl, że Janine porównała swoją
córkę do dziwki sprzedającej krew, zrobiło mi się niedobrze. To
nie pasował do Rose. Byłem też zazdrosny. Zazdrosny o innych
mężczyzn, który mogli z nią być. Oni mieli możliwość, a ja
nie.
-
Martwi się o ciebie – stwierdziłem sztywno, starając się
zamaskować swoje uczucia.
-
Przesadziła.
-
Matki bywają czasem nadopiekuńcze – i nie tylko one. Gdybym mógł
też tak zachowywałbym się względem niej.
Spojrzała
na mnie wymownie. Jakby próbowała wzrokiem zakpić z mojej
wypowiedzi.
-
Ale nie moja. Nie wyczułam w niej troski o mnie. Raczej bała
się,
że ją skompromituję. Nieoczekiwanie postanowiła mnie ostrzec
przed
ryzykiem zajścia w ciążę. Idiotyzm, przecież jestem ostrożna.
Jest
ostrożna? Ostrożna! Miałem okazję trochę lepiej ją poznać z
tej strony. I boję się o nią. Gdy przyszła do mnie w zeszłym
roku pod wpływem uroku. Miała, gdzieś wszystkie środki
ostrożności. Chciała dostać mnie i prawie jej się to udało.
Lecz
ja pragnąłem jej równie mocno...
-
Może nie mówiła o tobie – próbowałem obrócić kota ogonem.
Zamilknęła.
Było widać, że nad czymś intensywnie myśli. Patrzyła się
pustym wzrokiem przed siebie. Na jej czole pojawiło się parę
zmarszczek. Zaczęła skubać mój płaszcz. Nagle przestała robić,
cokolwiek i cicho westchnęła.
-
Nie kłóćmy się – wyszeptała.
Spojrzałem
się na nią zdziwiony. Nie spodziewałem się od niej takich słów.
Zawsze chciała postawić na swoim, a teraz chce pokoju.
-
Chcesz się ze mną kłócić? - spytałem zbity z tropu.
-
Nie. Nie cierpię tego. Co innego walczyć z tobą na Sali
gimnastycznej.
Uśmiechnąłem
się lekko. Lubiłem nasz sparringi. Poznawałem wtedy inną stronę
Rose. Waleczną, dziką i odważną. A dzisiaj była taka zagubiona,
delikatna.
-
Ja też nie lubię się z tobą kłócić.
Siedzieliśmy
blisko siebie,cisza wokół nas była kojąca. Rzadko mogliśmy być
sami i delektować się naszą bliskością.
-
Powinieneś się zgodzić. - dobiegł mnie jej głos.
Nie
zrozumiałem, o co jej chodzi.
-
Na co?
-
Na propozycję Taszy. To dla ciebie wielka szansa.
Zaskoczyła
mnie. Rose zachowała się poważnie. Jej postępowanie pasowało do
zachowania osoby dorosłej, a nie rozkapryszonej nastolatki, jaką
była w ostatnich dniach. Lekceważyła mój autorytet, źle
traktowała Taszę, flirtowała z morojami. A tu nagle padają z jej
ust takie słowa.
-
Nie spodziewałem się, że coś takiego od ciebie usłyszę.
Zwłaszcza po tym…
-
Jak podle się zachowywałam? Tak. – Owinęła się szczelniej
moim
płaszczem. Do twarzy jej w nim. - Powiedziałam, że nie chcę się
z tobą kłócić. Nie chcę, żebyś mnie znienawidził. I… -
Zacisnęła powieki. – Niezależnie od tego, co do ciebie czuję,
zależy mi, żebyś był szczęśliwy.
Milczeliśmy.
Moje myśli gnały jak szalone. Niezależnie od tego, co do
ciebie czuję, zależy mi, żebyś był szczęśliwy. Cholera
Rose. Czujesz, to samo, co ja. Nie powinniśmy. Lecz z drugiej strony
byłem szczęśliwy. Odwzajemniała moje uczucia, nawet, gdy
odpychałem ją.
Niestety
nie możemy mieć tego, co chcemy. Przyciągnąłem ją do siebie i
przytuliłem. Czule gładziłem jej plecy. Chciałem tym gestem
przekazać jej swoje uczucia. Ufnie oparła głowę na mojej piersi.
-
Roza – szepnąłem jej do ucha.
Kradliśmy
chwile, które nie powinny być nam dane. W moich objęciach, była
moją Rozą. Moim szczęściem.
Mimo
swoich uczuć, chciała, abym znalazł swoje miejsce w życiu i
zaakceptowała Taszę u mego boku. Postawiła mnie ponad sobą. Jest
w stanie odpuścić sobie nasze uczucie, dla mojego dobra.
Nie
doceniałem jej. Jest dziecinna w pewnych sprawach, lecz swoją
dzisiejszą postawą pokazała, że jest odpowiedzialna i dobra.
Westchnęła
wtulona w moje ramiona. Odsunęła się ode mnie, a ja niechętnie
wypuściłem ją ze swoich ramion. Oddała mi płaszcz.
Chciałem
powiedzieć jej prawdę, aby została tu jeszcze ze mną. Chciałem
ukoić jej cierpienie, pocieszyć, lecz nie mogłem.
-
Dokąd idziesz? – spytałem.
-
Złamać komuś serce – odparła.
Spojrzeliśmy
na siebie ostatni raz. Chciałem zapamiętać obraz szlachetnej Rozy
z dzisiejszego wieczoru na zawsze.
W
podartej sukience, z rozczochranymi włosami, lekkim uśmiechem na
twarzy i oczami, które były przesycone bólem.
Widok
ten będzie mi zawsze przypominał o moich uczuciach do niej.
środa, 27 czerwca 2012
W szponach mrozu - 8
W szponach mrozu
rozdział
8
Wyjątkowo
Rose dotarła na trening przede mną. Stała z dala od materacy,
rozmawiała z jakimś chłopakiem z jej roku. Często widywałem ich
razem, byli przyjaciółmi, lecz sposób w jakim na nią patrzył,
sugerował coś innego. Byli młodzi, mieli teraz czas, by popełniać
głupstwa, zakochiwać się w rówieśnikach i jeszcze szybciej łamać
sobie serca. Za niedługo będą musieli dojrzeć i odpowiadać za
życie innych – mojorów. Oni zawsze są ważniejsi.
Rose
jest wyjątkowa. Impulsywna, śmiała i szczera. Działała na tego
chłopaka swoim dampirzym urokiem, nie wiem na ile świadomie, ale
roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę. Była dziewczyną,
która potrafiła zainteresować wielu mężczyzn. Często
niewłaściwych.
Przed
wejściem na salę przybrałem pozę mentorską. Wyprostowałem się,
na twarzy zagościła obojętność, głos przybrał oficjalny ton.
Nakazałem jej przećwiczyć manewry z ostatnich zajęć.
Usiadłem
w kącie sali i obserwowałem jej poczynania, korygując ją od czasu
do czasu. Była dziś skupiona na zadaniu, nie rzucała żartami, nie
była rozluźniona. Jej ciało było spięte, umysł skupiony na
kukłach. Wyczuwałem jej złość, furię, agresję, którą chciała
wyładować. Często była lekkomyślna, lecz dziś była w bojowym
nastroju, narzuciła sobie dyscyplinę, bo dzięki niej mogła
precyzyjnie atakować i dać upust negatywnym emocjom.
Bez
szemrania przyjmowała moje rady, krytykę. Nie próbowała się ze
mną sprzeczać, tylko posłusznie wykonywała rozkazy. Chciała być
idealna w tym, co robi. Cała jej postawa była zadziwiająca,
pierwszy raz ją taką widziałem. Opanowana, choć wściekła,
posłuszna i precyzyjna.
Jedynie
jej długie włosy zaburzał obraz przyszłej strażniczki. Z każdym
ruchem jej ciała, okalały jej twarz i przeszkadzały w atakowaniu.
Nerwowo je odgarniała, lecz nie pozwoliła im opaść swobodnie z
tyłu głowy, ciągle tworzyła z nich zasłonę na swojej twarzy.
Gdy walczyła ze strzygami, jej włosy byłby jej zgubą.
Jej
piękne, długie, ciemne loki, takie inne, niż u innych strażniczek.
-
Włosy ci przeszkadzają – zauważyłem. – Zasłaniają ci pole
widzenia, a poza tym przeciwnik może cię za nie chwycić.
-
Stając do prawdziwej walki, zwiążę je – sapnęła, nie
przerywając ataku. Wepchnęła ostrze między żebra manekina.
Widziałem, że sprawia jej to jeszcze trudność, lecz z każdym
uderzeniem wbijała ostrza coraz głębiej.
-
Rozpuściłam je tylko dzisiaj.- kontynuowała.
-
Rose – rzuciłem ostrzegawczo.
Zignorowałam
mnie i zaatakowała ponownie. Tym razem powtórzyłem ostrzej.
-
Rose. Przestań.
Odskoczyła
od manekina. Ciężko oddychając. Uderzyła plecami o ścianę.
Spuściła głowę i zakryła się zasłona włosów. Irytowało mnie
to dzisiaj w jej postawie. Zawsze była dumna i hardo patrzyła w
moje oczy. Dziś nie pozwoliła mi na to, ani razu. Ciągle odwracała
twarz i uciekała wzrokiem. Wstydziła się mojego spojrzenia
-
Spójrz na mnie – rozkazałem.
-
Dymitr…- szepnęła i nie wykonała mojej prośby.
-
Spójrz na mnie. - powiedziałem ponownie, tym razem mocniejszym
głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Chwilę
się wahała, lecz wykonała moje polecenie. Nie do końca tak, jak
chciałem, lecz podniosła głowę, lekko ją odchylając. Włosy
wciąż odgradzały jej twarz ode mnie. Podszedłem pewnym krokiem.
Chciałem odsłonić jej twarz, podniosłem rękę, lecz zamarłem w
połowie ruchu.
Dawno
nie byłem tak blisko niej, w tak intymny sposób. Nie byliśmy na
macie, nie walczyliśmy. Chciałem wykonać z pozoru prosty gest,
lecz po chwili zdałem sobie, że to może znaczyć coś więcej. Tą
czynnością, mogłem naruszyć swoją samodyscyplinę. Podobały mi
się jej włosy i dotykam ich często podczas ćwiczeń. Nikt w tym
nie mógł dopatrzyć się czegoś niestosownego, dbałem o to, aby
moja uczennica miała czyste pole widzenia i chciałem uniknąć
przypadkowego wyrwania ich.
Moja
ręka zastygła przy jej twarzy, wstrzymałem oddech i zastanawiałem
się dlaczego to robię. Wiedziałem, że nie mogę, powoli opuściłem
ramię.
Podniosła
głowę i spojrzała mi prosto w oczy, pierwszy raz dzisiaj.
Pozwoliłem na chwilę zahipnotyzować się jej spojrzeniu, stałem
tam bez ruchu i wpatrywałem się w nią z troską.
-
Boli? – zapytałem. Od dźwięku moje głosu zadrżała.
-
Nie – odpowiedziała krótko. Kłamała. Wiedziałem, o tym, lecz
nie dałem po sobie poznać.
-
Nie wygląda tak źle – powiedziałem pocieszająco. – Zagoi się.
Przez
chwilę się nie odzywała, lecz gdy otworzyła usta, wybuchnęła
złością.
-
Nienawidzę jej!
Jej
mała sylwetka wydawała się rosnąć od tego napadu złych emocji.
Oddychała nierówno, unikała mojego wzroku, widziałem, jak nerwowo
zaciska pięści. Walczyła ze sobą.
-
Nieprawda – odparłem łagodnie, czekając aż się uspokoi.
-
Prawda.
-
Nie masz czasu na nienawiść – pouczyłem ją. – Nie w tym
zawodzie. Powinnaś zawrzeć z nią pokój.
-
Mam się z nią pogodzić? Po tym, jak specjalnie podbiła mi oko? To
wariatka!
-
Z całą pewnością nie zrobiła tego celowo – odparłem
stanowczym tonem mentora, tym którego Rose tak nie lubiła. –
Musisz w to uwierzyć. Nie jest do tego zdolna. Poza tym rozmawiałem
z nią tego samego dnia. Martwiła się o ciebie.
-
Pewnie bała się, że zostanie oskarżona o maltretowanie dziecka –
odszczeknęła się.
-
Są święta. Czas przebaczenia.
Westchnęła
głośno.
Przyglądałem
się jej, lecz nie zauważyłem zmian w jej zachowaniu. Wyczułem, że
nie ma zamiaru , odezwać się, jako pierwsza. Widziałem jak walczy
ze swoimi myślami. Musiałem ją skierować na właściwy tok
rozumowania, bo znając jej porywczość, chętnie pobiegłby teraz
do matki i jej oddała. Zauważyłem, że mój spokojny wzrok ją
peszy i irytuje. Nie znosiła mojego opanowania, tego, które tak
wiele mnie kosztowało.
-
W prawdziwym świecie sama możesz czynić cuda.- mruknąłem.
Jej
twarz stężała w złośliwym grymasie, nigdy nie znosiła dobrze
moich pouczeń. Jej oddech znowu przyśpieszył, klatka piersiowa
unosiła się i opadała w szybkim tempie. Ręce ułożyła na swoich
krągłych biodrach. Chciała wystraszyć mnie tą pozą, lecz kusiła
mnie w zakazany sposób. Była bardzo pociągająca w swoim
wzburzeniu. Skarciłem się w myślach, za wodzenie wzrokiem po jej
nastoletnim ciele. Do świata przywołał mnie jej ponowny wybuch. Ma
dziewczyna temperament.
-
Czy mógłbyś chociaż raz darować sobie te mądrości życiowe?
-
Jakie mądrości?- odparłem szczerze zdumiony.
-
Komentarze w stylu zen. Nie rozmawiasz ze mną szczerze. Wymądrzasz
się i powtarzasz puste frazesy. – jej wypowiedź była złośliwa
i ociekała jadem. – Słowo daję, czasem otwierasz usta tylko po
to, żeby posłuchać tego, co masz do powiedzenia! Wiem, że
potrafisz zachowywać się normalnie. Z Taszą po prostu sobie
gawędziłeś, a ze mną? Wciąż każesz mi tylko ćwiczyć. Nie
zależy ci na mnie. Narzuciłeś sobie sztywną rolę mentora.
Co
jej znowu przyszło do tej małej główki. Muszę zachowywać
względem niej dystans. Jestem jej nauczycielem, a ona moją
uczennicą. Moja postawa powinna ją czegoś nauczyć, być w pewnym
stopniu autorytetem. Musi wiedzieć, że od niej wymagam, bo inaczej
nic bym z nią nie osiągnął. Wstawiłem się za nią pierwszego
dnia, gdy ją znaleźliśmy i od tej chwili wspierałem ją, jak
tylko mogłem. Musi dużo ćwiczyć, ma do nadrobienia dwa lata
nauki, a ona myśli, że robię jej tym na złość. Kobieto, czasami
jesteś taka lekkomyślna. Martwię się o ciebie i troszczę, kiedyś
razem będziemy ochrania Lissę, musisz być najlepsza. Temat Taszy
zostawmy w spokoju.
Wpatrywałem
się w nią ze szczerym zdumieniem.
-
Mnie na tobie nie zależy?- wysyczałem przez zamknięte usta.
Zdenerwowała mnie.
-
Właśnie. –Stuknęła mnie palcem w pierś i kontynuowała swoją
tyradę. – Jestem dla ciebie tylko kolejną uczennicą. Dalej,
prowadź swoją głupią lekcję…
Przesadziła,
zarzuciła mi, że ją lekceważę, popchnęła mnie i nazywa nasze
lekcje głupimi. Wiem, że jest w ciężkiej sytuacji, ale to nie
daje jej prawa ,robić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że już
trochę potrafi zapanować nad sobą, lecz muszę jej przypomnieć,
czym jest powściągliwość. Nie zna mnie, a próbuje ocenić. Robi
to błędnie.
Chwyciłem
ją mocno za nadgarstek i przycisnąłem do ściany. Straciłem nad
sobą panowanie na chwilę. Poczułem jak się spina od moich
poczynań. Opamiętałem się.
-
Nie mów mi, co czuję! – warknąłem, głośniej niż chciałem.
Zachowałem
się niewłaściwie. Wymagałem od niej opanowania, a sam je traciłem
od jej młodzieńczych humorków. Zakląłem na siebie w duchu. Do
moich uszu doszły jej słowa.
-
Więc to prawda?
-
Nie rozumiem?
-
Zawsze musisz być góra. Jesteś taki sam jak ja…- szepnęła z
triumfem na twarzy.
-
Przeciwnie – odparłem, z trudem zachowując spokój. – Nauczyłem
się panować nad sobą.- Czasami nawalam, ale i tak jestem stokroć
lepszy w tym, niż ty Rose.
-
Nieprawda. Robisz dobrą minę do złej gry. Zachowujesz spokój, a
za chwilę tracisz równowagę. – Przysunęła się bliżej i
zniżyła głos. – Zdarza się, że po prostu nie chcesz się
kontrolować.
-
Rose…- szepnąłem ostrzegawczo, lecz nic to nie dało.
Poczułem
na swoich ustach jej wargi. Ta przeklęta małolata mąciła mi w
głowie. Nie myślałem trzeźwo. Przycisnąłem ją do ściany,
ciągle trzymając nadgarstek. Byłem zbyt brutalny, lecz oboje
byliśmy wzburzeni i chcieliśmy dać upust swoim emocjom.
Pocałowałem ją mocno, gniewnie. Pożądanie, które tłumiłem w
sobie względem niej wybuchnęło podwójnie. Nie zastanawiałem się
nad tym, że to nie moralne. Po prostu chciałem poczuć ja całą.
Przywarłem do niej najbliżej jak się dało, wolną rękę wplotłem
w jej włosy i dalej całowałem ją zaciekle. Czułem przez cienką
warstwę bawełny jej ciało. Klatka uniosła się szybko, biodra
poruszały niespokojnie, czułem jej wolną dłoń wodzącą po moich
plecach. Jęknęła z pożądania, a ja zdusiłem ten dźwięk,
całując ją z jeszcze większą mocą.
Po
chwili odsunąłem się od niej. Odszedłem od niej parę kroków.
Moje ciało dygotało. Rose działała na mnie zbyt intensywnie,
musiałem wyjść z tej sali, jak najdalej od niej.
-
Nie rób tego więcej – powiedziałem ochrypłym głosem.
-
Nie musiałeś odwzajemniać pocałunku – odparowała.
Patrzyłem
na nią długo. Zastanawiałem się, co jej powiedzieć.
-
Nie wygłaszam tyrad dla zasady. Nie jesteś dla mnie tylko kolejną
studentką. Chcę cię nauczyć panowania nad sobą.
-
Świetnie ci idzie – odparła z ironią.
Zamknąłem
oczy, z mojej piersi wydobyło się głośnie westchnienie. Zakląłem
po rosyjsku i opuściłem pokój bez spoglądania na nią.
Chciałem
nauczyć ją opanowanie, lecz sam je traciłem, będą obok niej.
Roza,
musimy z tym skończyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)