Wstępniak

Witam na blogu poświęconym serii Akademii Wampirów autorstwa Richelle Mead. Będę tutaj publikować moje teksty oparte twórczości pani Mead.
Pierwszą serią jest Punkt widzenia Dymitra. Opiszę znane zksiążek wydarzenia oczami Rosjanina. Będą to luźne fragmenty, szczególnych zdarzeń.


niedziela, 4 listopada 2012

Ogłoszenie

Miałam dodać coś w październiku, ale nie miałam czasu, weny, ani głowy do tego. Nie ukrywam, że ten projekt jest mniej ważny dla mnie i ostatnio nie czuję pociągu do AW. Nie piszę, że już nic tutaj nie wrzucę, informuję tylko, że nie wiem kiedy to nastąpi. Zaglądajcie tutaj, bo może coś się pojawi. Jeśli macie jakieś pytanie piszcie pod tym postem lub na gg 8612590.

Pozdrawiam ciepło

wtorek, 4 września 2012

Pocałunek cienia rozdział 5

Dla Poem i Ew,
za doping i zachęcanie do pisania.

            - To nieprawda. Od chwili powrotu do Akademii posłusznie stosowałam się do zaleceń Kirowej. Uczestniczyłam w treningach i zajęciach. W rzeczywistości opuściłam kilka lekcji, ale nieumyślnie. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Nie miałam powodu mścić się w tak idiotyczny sposób! Co, by mi z tego przyszło? Sta… Strażnik Alto nie zrobiłby krzywdy Christianowi, więc nie mogłam liczyć na to, że chłopak dostanie za swoje. Po co miałabym ryzykować udział w tym przesłuchaniu, które może się zakończyć zakazem udziału w ćwiczeniach polowych? - Rose tłumaczyła się uparcie przed stawianymi jej zarzutami.
          - Właśnie tak się zakończyło - rzuciła Celeste obojętnym tonem.
          - Och. - wyszeptała, skuliła się w krześle, na którym siedziała. Jej chęć do walki wyraźnie spadła. Na sali zapadła cisza, którą musiałem przerwać jako jej mentor i jedyne wsparcie w tym pokoju.
          - Ona mówi do rzeczy - powiedziałem. - Gdyby chciała się zemścić albo zaprotestować, wybrałaby inny sposób. -broniłem jej, a zarazem siebie. Doskonale wiedziałem, że Rose potrafi walczyć, udowodniła, to nie raz, czy dwa, ale jej brak reakcji dzisiejszego dnia i krzyczenie na Albertę dały mi do myślenia. Coś ukrywała i na pewno nie powie prawdy przed komisją. Będę musiał porozmawiać z nią na osobności i dowiedzieć, co się naprawdę tam wydarzyło. O, ile wcześniej jej nie wyleją, a mnie nie udzielą reprymendy za skandaliczne wyszkolenie Hathaway.
          - Po tym przedstawieniu, jakie odegrała dzisiejszego ranka…- wtrąciła się Celest. Podszedłem bliżej Rose i stanąłem za jej krzesłem, aby pokazać jej i wszystkim zebranym w tym pokoju, że ją wspieram i poniosę karę razem z nią. Znowu. Tak jak rok temu, po przywiezieniu jej i Lissy z powrotem do Akademii. Musiałem ją wybronić, lecz teraz jako kary nie mogłem zaproponować trenowania jej. Na szczęście jestem dobrym mówcą, jeśli Rose nie wyskoczy z niestosownym tekstem mam szansę wyciągnąć nas z tego bagna. Szkoła bez niej byłaby pusta, a ja czułbym się bardzo samotny.
          - Jestem pewien, że to zbieg okoliczności - kontynuowałem. - Może wygląda to podejrzanie, ale nie macie dowodów. W tej sytuacji pozbawienie jej możliwości udziału w ćwiczeniach, a tym samym ukończenia szkoły, jest zbyt surową karą.
          Członkowie komisji rozważali moje słowa. Wzrok Rose skupił się na Albercie, wiedziała, że to ona ma decydujący głos w tej sprawie. Ma szczęście, że Alberta jej sprzyjała . Podczas moich rozmów z Pietrową wielokrotnie poruszaliśmy wątek Rose. Strażniczka zawsze chwaliła mnie i moje metody zapanowania nad tą wybuchowa dziewczyną. Widziała postęp i zmianę w zachowaniu Hathaway i moim. Cieszyła się, że w końcu z kimś złapałem nić porozumienia. Gdyby Alberta wiedziała, że ciągle rozpamiętuję noc podczas, której widziałem Rose nagą pod sobą i podświadomie chętnie powtórzyłby te zdarzenia, wygoniłaby mnie ze szkoły. Jednak wracając do sprawy karnej Rosemarie to Emila, Celeste nachyliły się do Alberty i zaczęły omawiać sytuację. W końcu strażniczka z rezygnacją skinęła głową.
          - Panno Hathaway, czy chciałaby pani coś powiedzieć, zanim ogłosimy decyzję?
Milczała dłuższą chwilę, znając ją w myślach przeklinała wszystkich swoim niewyparzonym językiem lub analizowała swoje prawdziwe powody, przez które nie zareagowała na atak na Christiana.
          - Nie, strażniczko Pietrowa - odparła pokornie. - Nie mam nic do powiedzenia.
Zuch dziewczyna, moje wykłady o spokoju ducha, potulności nie poszył na marne. Rose, choć raz posłuchała moich rad i nie darła gęby na wszystkich. Moje ego zostało podbudowane jak nic. Brawo Roza.
          - Dobrze - powiedziała Alberta ze znużeniem. - Proszę zatem wysłuchać naszej decyzji. Miała pani szczęście, że strażnik Bielikow wstawił się za panią. W przeciwnym razie spotkałaby panią surowsza kara. Postanowiliśmy dać pani drugą szansę i zezwolić na kontynuowanie ćwiczeń. Proszę, to traktować jako okres próbny. Oczywiście, nadal pozostanie pani opiekunką Christiana Ozery.
          Po raz kolejny cię uratowałem, co za ulga. Bez twojego wybuchowego temperamentu na treningach byłoby nudno. Kiedyś ci przypomnę, że moje wykłady zen są wartościowe.
          - W porządku - odparła. - Dziękuję.
          - Jeszcze jedno - ciągnęła Alberta. - Naruszyła pani zasady, więc jedyny wolny dzień w tym tygodniu poświęci pani pracy społecznej.
          Znowu zerwała się z krzesła, na wieść o dodatkowej karze i moja duma z jej spokoju i moich zdolności mentorskich uleciała. Cholerna dziewucha w gorącej wodzie kąpana.
          - Co takiego?- krzyknęła na Albertę, a ja sam powstrzymywałem siebie, aby nie skrzyczeć jej. Zamiast tego z opanowaniem zacisnąłem dłoń na jej nadgarstku i starałem zapanować się nad jej gniewem.
          - Siadaj – mruknąłem jej do ucha i dyskretnie zaciągnąłem się jej zapachem. - Bierz, co dają.
          - Jeśli, to stanowi problem, możemy przedłużyć pracę społeczną na następny tydzień - wtrąciła Celeste. - Może nawet do końca ćwiczeń.
Usiadła, kręcąc głową.
          - Przepraszam. Dziękuję. - odpowiedziała i zadumała się nad swoim losem. Siedziała pochylona, włosy spływały na jej twarz odcinając mi do niej dostęp. Zostaliśmy sami, poprosiłem Albertę, aby przed ponownym przystąpieniem przez Rose do zadania mogliśmy chwilę porozmawiać jak uczeń z mentorem. W rzeczywistości chciałem pomówić jak równy z równym, ale o tym miała wiedzieć tylko Hathaway. Ruszyłem stronę stolika, by zaserwować nam jakiś napój.
          - Napijesz się gorącej czekolady? - zapytałem i przelotnie spojrzałem na nią. Na jej twarzy malowało zdziwienie, zachichotałem na ten widok, lecz nie pozwoliłem jej tego dostrzec.
          - Chętnie.- Wsypałem zawartość czterech torebek sproszkowanej czekolady do styropianowych kubków i zalałem wrzątkiem.
          - Podwójna porcja gwarantuje dobry smak – powiedziałem z tonem znawcy.
          Podałem jej kubek i drewniany patyczek do mieszania, a potem ruszyłem w stronę bocznych drzwi. Wiedziałem, że Rose podąży za mną.
          - Dokąd… Och.- zaniemówiła, gdy znalazła się na niewielkiej oszklonej werandzie zastawionej stolikami. Szerokie drzwi prowadziły z ganku na niewielki dziedziniec, szczelnie odgrodzony od reszty świata budynkiem straży. Po jej minie wiedziałem, że widok się jej spodobał.
          Otwartą dłonią starłem warstwę kurzu z krzesła. Skopiowała mój ruch i usiadła naprzeciwko mnie.
          To oczywiste, że teraz mało, kto korzystał z werandy. Było tu wprawdzie trochę cieplej niż na dworze, ale i tak kłęby pary buchały z ust przy każdym oddechu. Próbowała rozgrzać dłonie gorącym kubkiem. Natomiast ja wypiłem swoją porcję niemal jednym haustem. Milczeliśmy. Cisza się przedłużała.
          Rose obserwowała mnie, chciałem zrobić to samo, lecz mogłem ją speszyć swoim natarczywym wzrokiem. Cierpliwie czekałam, aż uspokoi się i rozluźni po dzisiejszych wydarzeniach. Cieszyłem się tą chwilą sam na sam z nią i niemym porozumieniem, które wypracowaliśmy. Westchnęła i upiła łyk czekolady.
          - Co tam się stało? - spytałem i spojrzałem w końcu na nią. - Przecież nie załamałaś się pod presją.
          - A jednak - mruknęła, wpatrując się w kubek. - Chyba, że wierzysz w rzekomą zemstę na Christianie.
          - Nie - odparłem. - Nie dałem temu wiary ani przez chwilę. Spodziewałem się, że nie będziesz zadowolona z przydziału, jednak nie wątpiłem, że wykonasz jak najlepiej swoje zadanie. Nie sądzę, by osobiste animozje mogły przeszkadzać ci w służbie.
          Podniosła głowę i znów nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach mogłem wyczytać, że coś ukrywała i wdzięczność, że nie prawię jej morałów.
          - Jasne. Byłam wściekła… Nadal jestem, choć już nie tak bardzo. Oczywiście zamierzałam chronić Christiana najlepiej, jak umiem. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu i właściwie zaczęłam go lubić. Jest dobrym partnerem dla Lissy, zależy mu na niej, wiec nie mam powodu żywić do niego urazy. Czasem się ścieramy, to wszystko… Dobrze nam się współpracowało, kiedy w centrum handlowym schwytały nas strzygi. Dziś rano przypomniałam sobie tamte chwile i sprzeciw wobec decyzji rady wydał mi się głupi.
          - Więc co się stało? - zapytałem ponownie. - Dlaczego nie zareagowałaś na atak Stana?
          Odwróciła wzrok, obracając kubek w zgrabnych dłoniach. Znowu zakopała się we własnych myślach i nic nie mówiła. Była zdenerwowana i zdeterminowana zarazem. Łatwo nie przyjdzie jej powiedzenie prawdy, lecz miałem nadzieję, że mi zaufa i będzie traktować, tak jak ja.
          Nie spuszczałem z niej wzroku, dając jej znać, że ciągle czekam na odpowiedź.
          - Nie wiem, co się stało. Miałam dobre intencje… po prostu zawaliłam sprawę.
          - Rose. Straszna z ciebie kłamczucha.- Spojrzała na mnie zdziwiona, że ją przejrzałem.
          - Wcale nie. Dawniej potrafiłam łgać w żywe oczy i wszyscy mi wierzyli.
          Uśmiechnąłem się lekko. Zbyt dobrze cię znam.
          - Nie wątpię. Ale mnie nie zwiedziesz. Po pierwsze, unikasz mojego wzroku. A po drugie…Nie wiem, jak to powiedzieć. Czuję, że kłamiesz.
          Wstała i podeszła do drzwi odwrócona od mnie plecami. Uciekała przede mną i prawdą, którą dusiła w sobie. Ten gest strasznie mnie zabolał. Chciałem, aby ufała mi bezgranicznie. Nie raz pokazałem jej, że może przyjść do mnie z każdym problemem, ale ona dziś odrzucała mnie.
          - Posłuchaj, doceniam twoją troskę o mnie… ale naprawdę nic mi nie jest. Po prostu poniosłam porażkę. Wstydzę się tego i jest mi przykro, że twoja praca nade mną poszła na marne. Postaram się poprawić. Następnym razem rozłożę Stana na łopatki.
          Wstałem i stanąłem za nią. Miałem ochotę przyciągnąć ją w zaborczym uścisku do siebie i szeptać jej do ucha, że wszystko będzie dobrze, że może na mnie liczyć. Lecz z wypracowanym przez lata opanowaniem położyłem dłoń na jej ramieniu.
          - Rose – zacząłem ostrożnie. - Nie wiem, dlaczego kłamiesz, lecz rozumiem, że masz ważny powód. Jeśli stało się coś złego, jeśli się boisz…
          Odwróciła się gwałtownie na moje słowa, a moja dłoń spoczęła na jej drugim ramieniu.
          - Nie boję się! - wykrzyknęła oburzona moimi przypuszczeniami. - Mam ważny powód i wierz mi, to co się stało ze Stanem, nie ma najmniejszego znaczenia. Naprawdę tak jest. To drobiazg, który urósł do rozmiarów problemu. Nie musisz się o mnie martwić ani nic dla mnie robić. Głupio mi, że pokpiłam sprawę, ale dam sobie radę. Zajmę się wszystkim. Potrafię zadbać o siebie. - zepewniała mnie.
          Świadomie lub nie odtrąciła moją pomoc, zabolało. Po chwili lekko zacisnąłem palce na jej ramieniu.
          - Nie musisz się z tym mierzyć sama - powiedziałem z żalem.
          Byłem jej mentorem, kimś na wzór przyjaciela, chciałem, aby mi zaufała i pozwoliła sobie pomóc, puki jest jeszcze uczennicą. Jak skończy szkołę wszystko się zmieni. Będę musiał przestać do niej czuć, to co czuję w tej chwili. Troskę, namiętność i coś czego nie potrafię zdefiniować. Czego nie mogłem zdefiniować. Moje prywatne uczucia nie mogą być ważniejsze od morojów. Oni są ważniejsi.
          - Tak mówisz… ale sam postępujesz inaczej. Nie zauważyłam, żebyś szukał pomocy, kiedy masz kłopoty. - wyrzuciła w twarz Rosa.
          - To co innego…
          - Przyznaj się, towarzyszu. - Ona i jej rosyjskie nazewnictwo oraz spostrzegawczość doprowadzą mnie do wybuchu kiedyś. Jednak przejrzała mnie jak nikt inny, cholerna małolata.
          - Nie nazywaj mnie tak.- warknąłem zirytowany jej bystrością.
          - Więc nie rób uników. - miała rację. Chcę traktować ją na równi sobie, ale gdy ona również tego żąda, odpycham ją. Ciągle chcę kontrolować sytuację, a jej na to nie pozwolić. Gdybyś była zwyczajną uczennicą Rose, nie pozwoliłbym sobie wypowiedzieć następujące słowa:
          - Rzeczywiście. Sam rozwiązuję swoje problemy. - odsunęła się, była zadowolona z faktu, że miała rację i wymusiła na mnie ją. Mój status mentora został podkopany.
          - Widzisz?
          - Masz wokół siebie wiele osób, które dobrze ci życzą, możesz im zaufać. Jesteś w innej sytuacji niż ja.
          Zamrugała i spojrzała na mnie zdziwiona.
          - Uważasz, że nikomu na tobie nie zależy?
          - Spotkałem w życiu wiele życzliwych osób… Niektóre stały się mi bliskie. Nie oznacza to jednak, że mogłem im ufać lub wyjawiać swoje tajemnice.
          - Ufasz mi? - spytała z miną zwiastującą kłopoty.
          - Tak - odparłem po krótkim wahaniu i już bałem się konsekwencji tego stwierdzenia.
          - Więc przestać się o mnie martwić.
          Cofnęła się jeszcze bardziej, moja dłoń straciła kontakt z jej ciałem. Wyszła z werandy i ostatni widok z jej udziałem, jaki zarejestrowałem, to obraz wyrzucanego kubka po czekoladzie. Zostałem jeszcze długo na werandzie i w samotności odtwarzałem naszą rozmowę, zastanawiając się dlaczego Rose, nie chce mi zaufać.
____

Trzeci fragment po pewnych kłopotach z wenem opublikowany. Kolejny opublikuję w październiku. 
Zmieniłam szablon na bardziej dymitrowy, jak wam się podoba?
Jeszcze jedna sprawa, jeśli chcecie być informowani o kolejnej notce wpiszcie pod tym postem namiary na siebie. 

niedziela, 15 lipca 2012

W szponach mrozu - 17


W szponach mrozu 
rozdział siedemnasty

Obserwowałem jej poczynania podczas przyjęcia. Czuła się tutaj jak ryba w wodzie. Rozmawiała z kilkoma mojorami, wypiła kilka drinków, wszystkich raczyła uprzejmym uśmiechem i roztaczała wokół swoją dampirzą aurę. Mogła wieść prym wśród mojorskich mężczyzn.

Wyglądała pięknie, młodo. Inaczej niż na sali gimnastycznej. Obcisłe sukienki powinny być zabronione, wyglądała tak samo pociągająco, jak w noc, podczas której działał na nas urok pożądania.

Wypierane wspomnienia wracają, zbyt często, w niedogodnych momentach. Powinienem o tym zapomnieć.

Rose też powinna zapomnieć.

Kręci się wokół niej młody Iwaszkow. Nie lubię go. Ma złą opinię, która powinna trzymać z dala od niego Rose. Ale nie, ona musi robić wszystko po swojemu i flirtować z naczelny bawidamkiem na dworze.

Czasem wydawało mi się, że zbywa go swoim złośliwym uosobieniem, lecz on nie znikał po jej aluzjach. Może to robiła, albo nie. Chciałem, aby tak było. Moja uczennica powinna mieć dobrą opinię. Za niedługo skończy szkołę, zda egzaminy i będzie musiała chronić Lissę. Zostanie strażniczką... To całkowicie zniesie nasz relacje na grunt czysto zawodowy.

Z moich niepoprawnych rozmyślań wyrwało mnie, pojawienie się Janine. Strażniczka wyprowadziła zdziwioną Rosmerie z przyjęcia. Szybko pożegnałem się z moimi rozmówcami i zniknąłem za drzwiami. Nigdzie jej nie było.

Natchniony przeczuciem pozwoliłem moim nogom mnie poprowadzić. Zaprowadziły mnie na mały taras, na którym była ona.

Siedziała na jakiejś skrzyni, gdy podchodziłem lekko obróciła głowę w moją stronę. Ciągle była w samej sukience. Skrzypiący śnieg pod moimi butami, przypominał mi o niskiej temperaturze. Zrzuciłem płaszcz z ramion i opatuliłem nim Rose. Zająłem resztę wolnego miejsca obok niej.
- Musiałaś porządnie zmarznąć.

Nie zareagowała w żaden sposób na moje słowa, ciągle patrzyła się przed siebie. Musiało minąć kilka chwil nim wyszeptała.
- Wyszło słońce.
Spojrzałem w końcu na niebo. Było bezchmurne, słońce świeciło z pełną mocą. Rzadko je widuję. Jestem dzieckiem nocy.
- Fakt. Jednak jesteśmy w górach w środku zimy- odparłem.

Nie odpowiedziała. Siedzieliśmy z milczeniu. Delikatny wiatr przerzucał wokół nas śnieg. Ruszał jej włosami, które delikatnie łaskotały moje ciało przez materiał koszuli.

- Moje życie to jedna wielka porażka – powiedziała w końcu.
- Nieprawda – odparłam natychmiast.
- Wyszedłeś za mną z przyjęcia? - zapytała
- Tak.
- Nie zauważyłam cię na sali…

Prychnąłem w myślach. Oczywiście, że mnie nie widziałaś. Chciałem być dla ciebie niewidoczny. Poza tym byłaś tak zajęta Iwaszkowem, że świat poza nim nie istniał dla ciebie. Wyrwałem się ze swoich myśli i spojrzałem na nią. Przyglądała się mojemu strojowi strażnika.
– Zatem widziałeś akcję niezrównanej Janine, która mnie stamtąd wywlokła, robiąc wielkie zamieszanie. - skończyła gorzko.
Na jej twarzy wyrył się wstyd i rozczarowanie. Nie chciała, aby ten wieczór się tak skończył. Chciała być zwykłą nastolatką i bawić się na przyjęciu. Była taka młoda, a musiała tak szybko dojrzeć. Za rok będzie odpowiedzialna za czyjeś życie.

- Przesadzasz. Mało kto zauważył. Ja to widziałem, ponieważ cię obserwowałem.
Zbytnio nie ucieszyła się na moje słowa. Lecz jej spojrzenie lekko mnie zawstydziło. Zostałem przyłapany na podglądaniu jej.

Przyglądałem się jej jako dziewczynie, nie jako uczennicy. Wmawianie sobie, że chciałem kontrolować jej przyzwoite zachowanie jest błędem. Wodziłem za nią wzrokiem, bo to jedna z nielicznych okazji, by móc ją obserwować poza salą gimnastyczną. Oglądanie Rose w pełnej klasie jest ciekawym zajęciem. Lecz, jako jej nauczyciel nie powinienem tego robić.

- Matka twierdzi co innego – kontynuowała naszą rozmowę. – Według niej zachowuję się jak ulicznica.
Streściła mi treść ich rozmowy. Na samą myśl, że Janine porównała swoją córkę do dziwki sprzedającej krew, zrobiło mi się niedobrze. To nie pasował do Rose. Byłem też zazdrosny. Zazdrosny o innych mężczyzn, który mogli z nią być. Oni mieli możliwość, a ja nie.

- Martwi się o ciebie – stwierdziłem sztywno, starając się zamaskować swoje uczucia.
- Przesadziła.
- Matki bywają czasem nadopiekuńcze – i nie tylko one. Gdybym mógł też tak zachowywałbym się względem niej.

Spojrzała na mnie wymownie. Jakby próbowała wzrokiem zakpić z mojej wypowiedzi.
- Ale nie moja. Nie wyczułam w niej troski o mnie. Raczej bała
się, że ją skompromituję. Nieoczekiwanie postanowiła mnie ostrzec
przed ryzykiem zajścia w ciążę. Idiotyzm, przecież jestem ostrożna.

Jest ostrożna? Ostrożna! Miałem okazję trochę lepiej ją poznać z tej strony. I boję się o nią. Gdy przyszła do mnie w zeszłym roku pod wpływem uroku. Miała, gdzieś wszystkie środki ostrożności. Chciała dostać mnie i prawie jej się to udało.

Lecz ja pragnąłem jej równie mocno...

- Może nie mówiła o tobie – próbowałem obrócić kota ogonem.
Zamilknęła. Było widać, że nad czymś intensywnie myśli. Patrzyła się pustym wzrokiem przed siebie. Na jej czole pojawiło się parę zmarszczek. Zaczęła skubać mój płaszcz. Nagle przestała robić, cokolwiek i cicho westchnęła.
- Nie kłóćmy się – wyszeptała.

Spojrzałem się na nią zdziwiony. Nie spodziewałem się od niej takich słów. Zawsze chciała postawić na swoim, a teraz chce pokoju.

- Chcesz się ze mną kłócić? - spytałem zbity z tropu.
- Nie. Nie cierpię tego. Co innego walczyć z tobą na Sali gimnastycznej.

Uśmiechnąłem się lekko. Lubiłem nasz sparringi. Poznawałem wtedy inną stronę Rose. Waleczną, dziką i odważną. A dzisiaj była taka zagubiona, delikatna.
- Ja też nie lubię się z tobą kłócić.

Siedzieliśmy blisko siebie,cisza wokół nas była kojąca. Rzadko mogliśmy być sami i delektować się naszą bliskością.
- Powinieneś się zgodzić. - dobiegł mnie jej głos.
Nie zrozumiałem, o co jej chodzi.
- Na co?
- Na propozycję Taszy. To dla ciebie wielka szansa.

Zaskoczyła mnie. Rose zachowała się poważnie. Jej postępowanie pasowało do zachowania osoby dorosłej, a nie rozkapryszonej nastolatki, jaką była w ostatnich dniach. Lekceważyła mój autorytet, źle traktowała Taszę, flirtowała z morojami. A tu nagle padają z jej ust takie słowa.

- Nie spodziewałem się, że coś takiego od ciebie usłyszę. Zwłaszcza po tym…
- Jak podle się zachowywałam? Tak. – Owinęła się szczelniej
moim płaszczem. Do twarzy jej w nim. - Powiedziałam, że nie chcę się z tobą kłócić. Nie chcę, żebyś mnie znienawidził. I… - Zacisnęła powieki. – Niezależnie od tego, co do ciebie czuję, zależy mi, żebyś był szczęśliwy.

Milczeliśmy. Moje myśli gnały jak szalone. Niezależnie od tego, co do ciebie czuję, zależy mi, żebyś był szczęśliwy. Cholera Rose. Czujesz, to samo, co ja. Nie powinniśmy. Lecz z drugiej strony byłem szczęśliwy. Odwzajemniała moje uczucia, nawet, gdy odpychałem ją.

Niestety nie możemy mieć tego, co chcemy. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Czule gładziłem jej plecy. Chciałem tym gestem przekazać jej swoje uczucia. Ufnie oparła głowę na mojej piersi.
- Roza – szepnąłem jej do ucha.

Kradliśmy chwile, które nie powinny być nam dane. W moich objęciach, była moją Rozą. Moim szczęściem.

Mimo swoich uczuć, chciała, abym znalazł swoje miejsce w życiu i zaakceptowała Taszę u mego boku. Postawiła mnie ponad sobą. Jest w stanie odpuścić sobie nasze uczucie, dla mojego dobra.

Nie doceniałem jej. Jest dziecinna w pewnych sprawach, lecz swoją dzisiejszą postawą pokazała, że jest odpowiedzialna i dobra.

Westchnęła wtulona w moje ramiona. Odsunęła się ode mnie, a ja niechętnie wypuściłem ją ze swoich ramion. Oddała mi płaszcz.

Chciałem powiedzieć jej prawdę, aby została tu jeszcze ze mną. Chciałem ukoić jej cierpienie, pocieszyć, lecz nie mogłem.

- Dokąd idziesz? – spytałem.
- Złamać komuś serce – odparła.

Spojrzeliśmy na siebie ostatni raz. Chciałem zapamiętać obraz szlachetnej Rozy z dzisiejszego wieczoru na zawsze.

W podartej sukience, z rozczochranymi włosami, lekkim uśmiechem na twarzy i oczami, które były przesycone bólem.

Widok ten będzie mi zawsze przypominał o moich uczuciach do niej.

środa, 27 czerwca 2012

W szponach mrozu - 8



W szponach mrozu
rozdział 8

Wyjątkowo Rose dotarła na trening przede mną. Stała z dala od materacy, rozmawiała z jakimś chłopakiem z jej roku. Często widywałem ich razem, byli przyjaciółmi, lecz sposób w jakim na nią patrzył, sugerował coś innego. Byli młodzi, mieli teraz czas, by popełniać głupstwa, zakochiwać się w rówieśnikach i jeszcze szybciej łamać sobie serca. Za niedługo będą musieli dojrzeć i odpowiadać za życie innych – mojorów. Oni zawsze są ważniejsi.

Rose jest wyjątkowa. Impulsywna, śmiała i szczera. Działała na tego chłopaka swoim dampirzym urokiem, nie wiem na ile świadomie, ale roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę. Była dziewczyną, która potrafiła zainteresować wielu mężczyzn. Często niewłaściwych.

Przed wejściem na salę przybrałem pozę mentorską. Wyprostowałem się, na twarzy zagościła obojętność, głos przybrał oficjalny ton. Nakazałem jej przećwiczyć manewry z ostatnich zajęć.

Usiadłem w kącie sali i obserwowałem jej poczynania, korygując ją od czasu do czasu. Była dziś skupiona na zadaniu, nie rzucała żartami, nie była rozluźniona. Jej ciało było spięte, umysł skupiony na kukłach. Wyczuwałem jej złość, furię, agresję, którą chciała wyładować. Często była lekkomyślna, lecz dziś była w bojowym nastroju, narzuciła sobie dyscyplinę, bo dzięki niej mogła precyzyjnie atakować i dać upust negatywnym emocjom.

Bez szemrania przyjmowała moje rady, krytykę. Nie próbowała się ze mną sprzeczać, tylko posłusznie wykonywała rozkazy. Chciała być idealna w tym, co robi. Cała jej postawa była zadziwiająca, pierwszy raz ją taką widziałem. Opanowana, choć wściekła, posłuszna i precyzyjna.

Jedynie jej długie włosy zaburzał obraz przyszłej strażniczki. Z każdym ruchem jej ciała, okalały jej twarz i przeszkadzały w atakowaniu. Nerwowo je odgarniała, lecz nie pozwoliła im opaść swobodnie z tyłu głowy, ciągle tworzyła z nich zasłonę na swojej twarzy. Gdy walczyła ze strzygami, jej włosy byłby jej zgubą.

Jej piękne, długie, ciemne loki, takie inne, niż u innych strażniczek.

- Włosy ci przeszkadzają – zauważyłem. – Zasłaniają ci pole widzenia, a poza tym przeciwnik może cię za nie chwycić.
- Stając do prawdziwej walki, zwiążę je – sapnęła, nie przerywając ataku. Wepchnęła ostrze między żebra manekina. Widziałem, że sprawia jej to jeszcze trudność, lecz z każdym uderzeniem wbijała ostrza coraz głębiej.
- Rozpuściłam je tylko dzisiaj.- kontynuowała.
- Rose – rzuciłem ostrzegawczo.
Zignorowałam mnie i zaatakowała ponownie. Tym razem powtórzyłem ostrzej.
- Rose. Przestań.

Odskoczyła od manekina. Ciężko oddychając. Uderzyła plecami o ścianę. Spuściła głowę i zakryła się zasłona włosów. Irytowało mnie to dzisiaj w jej postawie. Zawsze była dumna i hardo patrzyła w moje oczy. Dziś nie pozwoliła mi na to, ani razu. Ciągle odwracała twarz i uciekała wzrokiem. Wstydziła się mojego spojrzenia
- Spójrz na mnie – rozkazałem.
- Dymitr…- szepnęła i nie wykonała mojej prośby.
- Spójrz na mnie. - powiedziałem ponownie, tym razem mocniejszym głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Chwilę się wahała, lecz wykonała moje polecenie. Nie do końca tak, jak chciałem, lecz podniosła głowę, lekko ją odchylając. Włosy wciąż odgradzały jej twarz ode mnie. Podszedłem pewnym krokiem. Chciałem odsłonić jej twarz, podniosłem rękę, lecz zamarłem w połowie ruchu.

Dawno nie byłem tak blisko niej, w tak intymny sposób. Nie byliśmy na macie, nie walczyliśmy. Chciałem wykonać z pozoru prosty gest, lecz po chwili zdałem sobie, że to może znaczyć coś więcej. Tą czynnością, mogłem naruszyć swoją samodyscyplinę. Podobały mi się jej włosy i dotykam ich często podczas ćwiczeń. Nikt w tym nie mógł dopatrzyć się czegoś niestosownego, dbałem o to, aby moja uczennica miała czyste pole widzenia i chciałem uniknąć przypadkowego wyrwania ich.

Moja ręka zastygła przy jej twarzy, wstrzymałem oddech i zastanawiałem się dlaczego to robię. Wiedziałem, że nie mogę, powoli opuściłem ramię.

Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy, pierwszy raz dzisiaj. Pozwoliłem na chwilę zahipnotyzować się jej spojrzeniu, stałem tam bez ruchu i wpatrywałem się w nią z troską.

- Boli? – zapytałem. Od dźwięku moje głosu zadrżała.
- Nie – odpowiedziała krótko. Kłamała. Wiedziałem, o tym, lecz nie dałem po sobie poznać.
- Nie wygląda tak źle – powiedziałem pocieszająco. – Zagoi się.
Przez chwilę się nie odzywała, lecz gdy otworzyła usta, wybuchnęła złością.
- Nienawidzę jej!

Jej mała sylwetka wydawała się rosnąć od tego napadu złych emocji. Oddychała nierówno, unikała mojego wzroku, widziałem, jak nerwowo zaciska pięści. Walczyła ze sobą.
- Nieprawda – odparłem łagodnie, czekając aż się uspokoi.
- Prawda.
- Nie masz czasu na nienawiść – pouczyłem ją. – Nie w tym zawodzie. Powinnaś zawrzeć z nią pokój.
- Mam się z nią pogodzić? Po tym, jak specjalnie podbiła mi oko? To wariatka!
- Z całą pewnością nie zrobiła tego celowo – odparłem stanowczym tonem mentora, tym którego Rose tak nie lubiła. – Musisz w to uwierzyć. Nie jest do tego zdolna. Poza tym rozmawiałem z nią tego samego dnia. Martwiła się o ciebie.
- Pewnie bała się, że zostanie oskarżona o maltretowanie dziecka – odszczeknęła się.
- Są święta. Czas przebaczenia.
Westchnęła głośno.

Przyglądałem się jej, lecz nie zauważyłem zmian w jej zachowaniu. Wyczułem, że nie ma zamiaru , odezwać się, jako pierwsza. Widziałem jak walczy ze swoimi myślami. Musiałem ją skierować na właściwy tok rozumowania, bo znając jej porywczość, chętnie pobiegłby teraz do matki i jej oddała. Zauważyłem, że mój spokojny wzrok ją peszy i irytuje. Nie znosiła mojego opanowania, tego, które tak wiele mnie kosztowało.
- W prawdziwym świecie sama możesz czynić cuda.- mruknąłem.

Jej twarz stężała w złośliwym grymasie, nigdy nie znosiła dobrze moich pouczeń. Jej oddech znowu przyśpieszył, klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Ręce ułożyła na swoich krągłych biodrach. Chciała wystraszyć mnie tą pozą, lecz kusiła mnie w zakazany sposób. Była bardzo pociągająca w swoim wzburzeniu. Skarciłem się w myślach, za wodzenie wzrokiem po jej nastoletnim ciele. Do świata przywołał mnie jej ponowny wybuch. Ma dziewczyna temperament.
- Czy mógłbyś chociaż raz darować sobie te mądrości życiowe?
- Jakie mądrości?- odparłem szczerze zdumiony.
- Komentarze w stylu zen. Nie rozmawiasz ze mną szczerze. Wymądrzasz się i powtarzasz puste frazesy. – jej wypowiedź była złośliwa i ociekała jadem. – Słowo daję, czasem otwierasz usta tylko po to, żeby posłuchać tego, co masz do powiedzenia! Wiem, że potrafisz zachowywać się normalnie. Z Taszą po prostu sobie gawędziłeś, a ze mną? Wciąż każesz mi tylko ćwiczyć. Nie zależy ci na mnie. Narzuciłeś sobie sztywną rolę mentora.

Co jej znowu przyszło do tej małej główki. Muszę zachowywać względem niej dystans. Jestem jej nauczycielem, a ona moją uczennicą. Moja postawa powinna ją czegoś nauczyć, być w pewnym stopniu autorytetem. Musi wiedzieć, że od niej wymagam, bo inaczej nic bym z nią nie osiągnął. Wstawiłem się za nią pierwszego dnia, gdy ją znaleźliśmy i od tej chwili wspierałem ją, jak tylko mogłem. Musi dużo ćwiczyć, ma do nadrobienia dwa lata nauki, a ona myśli, że robię jej tym na złość. Kobieto, czasami jesteś taka lekkomyślna. Martwię się o ciebie i troszczę, kiedyś razem będziemy ochrania Lissę, musisz być najlepsza. Temat Taszy zostawmy w spokoju.

Wpatrywałem się w nią ze szczerym zdumieniem.
- Mnie na tobie nie zależy?- wysyczałem przez zamknięte usta. Zdenerwowała mnie.
- Właśnie. –Stuknęła mnie palcem w pierś i kontynuowała swoją tyradę. – Jestem dla ciebie tylko kolejną uczennicą. Dalej, prowadź swoją głupią lekcję…

Przesadziła, zarzuciła mi, że ją lekceważę, popchnęła mnie i nazywa nasze lekcje głupimi. Wiem, że jest w ciężkiej sytuacji, ale to nie daje jej prawa ,robić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że już trochę potrafi zapanować nad sobą, lecz muszę jej przypomnieć, czym jest powściągliwość. Nie zna mnie, a próbuje ocenić. Robi to błędnie.

Chwyciłem ją mocno za nadgarstek i przycisnąłem do ściany. Straciłem nad sobą panowanie na chwilę. Poczułem jak się spina od moich poczynań. Opamiętałem się.
- Nie mów mi, co czuję! – warknąłem, głośniej niż chciałem.

Zachowałem się niewłaściwie. Wymagałem od niej opanowania, a sam je traciłem od jej młodzieńczych humorków. Zakląłem na siebie w duchu. Do moich uszu doszły jej słowa.
- Więc to prawda?
- Nie rozumiem?
- Zawsze musisz być góra. Jesteś taki sam jak ja…- szepnęła z triumfem na twarzy.
- Przeciwnie – odparłem, z trudem zachowując spokój. – Nauczyłem się panować nad sobą.- Czasami nawalam, ale i tak jestem stokroć lepszy w tym, niż ty Rose.

- Nieprawda. Robisz dobrą minę do złej gry. Zachowujesz spokój, a za chwilę tracisz równowagę. – Przysunęła się bliżej i zniżyła głos. – Zdarza się, że po prostu nie chcesz się kontrolować.
- Rose…- szepnąłem ostrzegawczo, lecz nic to nie dało.

Poczułem na swoich ustach jej wargi. Ta przeklęta małolata mąciła mi w głowie. Nie myślałem trzeźwo. Przycisnąłem ją do ściany, ciągle trzymając nadgarstek. Byłem zbyt brutalny, lecz oboje byliśmy wzburzeni i chcieliśmy dać upust swoim emocjom. Pocałowałem ją mocno, gniewnie. Pożądanie, które tłumiłem w sobie względem niej wybuchnęło podwójnie. Nie zastanawiałem się nad tym, że to nie moralne. Po prostu chciałem poczuć ja całą. Przywarłem do niej najbliżej jak się dało, wolną rękę wplotłem w jej włosy i dalej całowałem ją zaciekle. Czułem przez cienką warstwę bawełny jej ciało. Klatka uniosła się szybko, biodra poruszały niespokojnie, czułem jej wolną dłoń wodzącą po moich plecach. Jęknęła z pożądania, a ja zdusiłem ten dźwięk, całując ją z jeszcze większą mocą.

Po chwili odsunąłem się od niej. Odszedłem od niej parę kroków. Moje ciało dygotało. Rose działała na mnie zbyt intensywnie, musiałem wyjść z tej sali, jak najdalej od niej.
- Nie rób tego więcej – powiedziałem ochrypłym głosem.
- Nie musiałeś odwzajemniać pocałunku – odparowała.
Patrzyłem na nią długo. Zastanawiałem się, co jej powiedzieć.
- Nie wygłaszam tyrad dla zasady. Nie jesteś dla mnie tylko kolejną studentką. Chcę cię nauczyć panowania nad sobą.
- Świetnie ci idzie – odparła z ironią.

Zamknąłem oczy, z mojej piersi wydobyło się głośnie westchnienie. Zakląłem po rosyjsku i opuściłem pokój bez spoglądania na nią.

Chciałem nauczyć ją opanowanie, lecz sam je traciłem, będą obok niej.

Roza, musimy z tym skończyć.